Sawicka i Chromry: Życie jako performance

– Wchodzimy do galerii, widzimy white cube i zaczynamy jazdę. Bierzemy pędzel i malujemy bez szkiców. Mam totalne zaufanie do Magdy, a ona do mnie i nasza wizja zawsze jest spójna. Wywodzimy się z wydziału grafiki, na początku nasze wystawy były bardzo techniczne, dominowała w nich biel. Teraz doszliśmy do wystaw śmietnikowych i erupcji kolorów – rozmowa z Magdaleną Sawicką i Bolesławem ChromrymJAKUB KNERA: Bycie parą artystów to zmora czy szczęście?

BOLESŁAW CHROMRY: Myślę, że jednak szczęście. Kiedyś próbowałem być w związku z osobą spoza branży, ale okazało się to niemożliwe. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji – nikt inny by mnie nie zrozumiał, nie zaakceptował wszystkich moich lęków oraz ambicji. Nie mógłbym być z kimś kto pracuje w banku, prowadzi stabilny i powtarzalny tryb życia. 
Zawsze byłem człowiekiem-przypałem, pakowałem się w różne przygody, miałem do tego naturalną skłonność. A jak się poznaliśmy to okazało się, że Magda jest taka sama. Tak się z resztą umówiliśmy: żeby nasze życie było przygoda.

MAGDALENA SAWICKA: Do tej pory w życiu tworzyłam i żyłam wśród ludzi, którzy żyli podobnymi pasjami – nie miałam partnera spoza kręgu artystycznego. Wydaje mi się, że to jest kompatybilne – twórczość i życie płynnie się dla mnie przenikają. Pracujemy kreatywnie, rozmawiając ze sobą i spędzając czas. Z tych rozmów, doświadczeń i przeżyć rodzą się pomysły na nowe projekty. Poza tym ludzie z kręgu sztuki są bardzo wrażliwi – nie wiem czy osoba, która nie jest na tyle wrażliwa co ja i patrzy na świat w podobny sposób co ja, mogłaby zrozumieć moją perspektywę. Wręcz mogłaby uznać, że jestem dziwakiem.
Wszystko brzmi bardzo optymistycznie, ale czy związek artystki i artysty jest wyłącznie kolorowy?

BC: Wiadomo, że tak nie jest. Ta sytuacja często bywa zmorą. Jesteśmy pracoholikami i czasem nie mogę myśleć kreatywnie. Z kolei Magda jest nocnym markiem i wieczorami się nakręca – jest jak maszyna do popcornu, która produkuje go coraz więcej. A ja wtedy nie chcę już nic robić, wolę uciec w najgorszy kał polskiego Youtube’a i się wyłączyć. Magda ma więcej energii i nią tryska, ja wyglądam jak sowa i trochę taki jestem.
Dlatego także artystycznie działacie razem?

BC: Odkąd poznaliśmy się z Magdą – w tym roku mija 10 lat – wszystkie projekty wystaw, niezależnie czy pod egidą Bolesław Chromry czy Magdalena Sawicka czy w duecie – zawsze robimy razem. To jedyna praca zespołowa, którą lubię. 

Na każdym etapie dyskutujemy i dzielimy się przemyśleniami. Od koncepcji architektury wystawy, aż po jej treść. Jak robiliśmy wystawę „Katechizm dla wszystkich klas” o pedofilii w kościele to połowę murali stworzyła Magda. To nasze naturalne środowisko.

MS: Jeśli spędza się dużo czasu, tworzy wspólnie różne projekty i rozmawia się o swojej twórczości, staje się to naturalną kwestią, nasza twórczość się przenika. Powstaje misz-masz, który dobrze znamy i w nim funkcjonujemy. Wiele pomysłów rodzi się z przegadania pewnych tematów, oglądania czegoś – potem wcielamy to w życie. 

Jak działacie?

BC: Wchodzimy do galerii, widzimy white cube i zaczynamy jazdę. Bierzemy pędzel i malujemy bez szkiców. Mam totalne zaufanie do Magdy, a ona do mnie i nasza wizja zawsze jest spójna. Widzę progres w tym, co robimy – wywodzimy się z wydziału grafiki, na początku nasze wystawy były bardzo techniczne, dominowała w nich biel. Teraz doszliśmy do wystaw śmietnikowych i erupcji kolorów. Magda świetnie projektuje przestrzeń i aranżuje wnętrza. Nie tylko w galeriach – to dzięki niej nasze mieszkanie wygląda jak muzeum.

MS: Lubię aranżować przestrzenie i obiekty, pociągają mnie murale. Lubię wychodzić ze strefy komfortu. Robienie wystaw, które nie są związane z moją twórczością na kartce – kiedy zamykam się sama w sobie i jest to bardzo intymne – podobają mi się coraz bardziej. Robimy instalacje na wystawach, tworzymy murale wielkości całej ściany – często wymyślamy je na bieżąco na miejscu. Kiedyś nawet w ogóle nie wiedzieliśmy co powstanie – chodziliśmy po mieście, chłonęliśmy jego atmosferę, znajdywaliśmy przedmioty, tworzyliśmy spontaniczną wystawę będącą strumieniem świadomości. To bardzo poszerzyło plan mojego działania.
Pandemia to wzmocniła?

BC: Na krótko przed pandemią zrezygnowałem z pracy w agencji reklamowej i zaczął się mój debiut siedzenia w domu. Magda namówiła mnie, żeby rzucić pracę na etacie i zacząć pracę twórczą, a sama przejęła pałeczkę, tatuowała i utrzymywała stałość finansową naszego związku. 

Chyba nie było łatwo?

BC: Musiałem nauczyć się nowego życia. Po latach bezpieczeństwa pracy na etacie wszystko zależało ode mnie. Przez pierwszy rok czułem się przegrywem, siedziałem w domu z psami. Łączenie pracy zawodowej z życiem prywatnym mi nie wychodziło. Gdy Magda wracała z pracy, byłem totalnie zdziczały, cały dzień z nikim nie rozmawiałem. Gdy słyszałem, jak sąsiedzi wracali popołudniami, miałem poczucie winy. Pandemia, ludzie nabijają PKB, świat zaczyna się rozpadać, a ja siedzę w domu i próbuję malować? 

MS: Miałam poczucie, że muszę pracować, bo nie wiadomo czy będzie to można robić przez coraz większy lockdown. Ale nie pandemia dała mi psychicznie wpierdol, tylko Strajki Kobiet związane z zacieśnieniem prawa antyaborcyjnego. Byliśmy w to mocno zaangażowani, skłóciłam się z rodzina, która ma silne poglądy prawicowe i jest katolicka. Kiedy protesty się zaczęły, robiliśmy rysunki, sprzedawaliśmy je na aukcjach – czuliśmy przymus dawania rady, bycia wojownikiem, chodzenia na protesty, zbierania pieniędzy, żeby ludzie czuli energię. Chcieliśmy coś zmienić, a nic się nie zmieniało. Poddaliście się?

BC: Pandemia okazała się czasem odpuszczenia zaangażowania w politykę i sprawy społeczne. Im gorzej jest na świecie, tym bardziej izoluję się od informacji. Wolę zajmować się własnymi lękami niż zagrożeniami, które niesie dzisiejszy świat. W naszym domu było słychać syreny policyjne – za oknem, gdzie cały czas jeździły radiowozy albo w relacjach Onetu i TVNu czy mediów prawicowych.

MS: Nawet jeśli chciałaś się od tego odłączyć to nie mogłaś. Jeżdżenie na strajki przez puste ulice, wśród pozamykanych lokali i ścian wyklejonych piorunami, było jak wyprawa przez post-apokaliptyczną rzeczywistość po wojnie domowej. Załamujące, ale potrzebne: doszłam do takiego dna psychicznego, od którego mogłam się odbić. Potem oboje niezależnie poszliśmy na terapie.Jak jest teraz?

MS: W pandemii tatuowałam, ale w pewnym momencie poczułam się tym wyczerpana i musiałam zmienić pole zainteresowania twórczego. Zrzuciłam z siebie jarzmo tatuowania. Od zawsze interesowała mnie grafika warsztatowa, pracowałam we wklęsłodruku, ale potrzebowałam kolejnej, ciężkiej dyscypliny. Tatuowanie było czymś takim, ale gdy poczułam się w tym bezpieczna, postanowiłam iść dalej – bardziej pociąga mnie sytuacja poznawcza niż osiągnięcie perfekcji w jakiejś dziedzinie. Od dawna nie czułam takiej siły jak teraz i to bardzo nas rozbudza pod względem kreatywności.Uwolniliście się oboje: najpierw od pracy w agencji, potem od pracy w studiu tatuażu.

BC: To taka wytrzeźwiałka! Trzeba się z tego wyprać i to przeżyć. Magda musi się nauczyć nic nierobienia. Ostatnie miesiące są przełomowe, bo staramy się zrozumieć swoje potrzeby, robimy sobie wakacje od psychicznego przeciążenia. Chodzi o to, żeby pozwolić sobie jeść gofra. Ale żeby – kiedy to się robi – myśleć o tym gofrze i się nim delektować, a nie o czym innym

MS: Jestem złakniona nowości. Przemyślałam to, co przeżyłam i chcę przelewać to w formę wizualną. Ty siedzisz w telefonie i masz kontakt z odbiorcami, mnie Internet przeraża i nie lubię mediów społecznościowych. Po pandemii postanowiliście swoje artystyczne życie przenieść do pracowni poza domem. Dlaczego?

BC: Będziemy tam rysować, malować, a czasem coś tatuować. Jednak chcemy oddzielić naszą pracę od domu, przeniesiemy tam nasze rysunki. 

MS: Potrzebuję też przestrzeni na wielkoformatowe pomysły, zarówno obiekty jak i obrazy. W domu byłoby ciężko rozłożyć coś na kilka dni. Czuliśmy potrzebę posiadania pracowni od lat – twórczość tak weszła do naszego domu, że wszędzie jest pracownia i dom…

BC: … a dla nas nie ma miejsca! Postanowiliśmy zadbać o higienę. 

MS: Będziemy tam z naszymi znajomymi, dzielimy się przestrzenią pół na pół, to będzie większa grupa. Odkąd otworzyliśmy się na pracę z innymi artystami, czuję, że jesteśmy w stanie nauczyć się więcej niż w pojedynkę. Potrzebujemy towarzystwa dla równowagi życiowej – w większej grupie jest raźniej, milej i łatwiej coś razem zrobić. 

Bohaterzy: Magdalena Sawicka i Bolesław Chromry
Tekst: Jakub Knera
Zdjęcia: Daria Szczygieł
Koordynacja: Magdalena Król 

Materiał powstał dzięki współpracy z: